sobota, 28 marca 2015

Rozdział 2 - Paralyzed Berries

Był już ranek. Ziewnęłam przeciągle i popatrzyłam na Fennekina, który jak się okazało spał w moich włosach. Zaśmiałam się i pogłaskałam go między uszami. Jeszcze raz się przeciągnęłam i wstałam. Zwinęłam śpiwór i wyjęłam smakołyki przygotowane przez mamę. Zjadłam małe śniadanie i dałam każdemu pokemonowi po kilka różnych ciastek. Posprzątałam i już miałam ruszyć dalej, gdy Eevee zaczął iść w kierunku krzaczków. Poszłam za nim ciekawa, co wywęszył. A o to, proszę, wielki krzak jagód. Już miałam wraz z Eeveem i Fokko zabrać się za zbieranie, kiedy uderzył w nas wielki piorun - Ej! - krzyknęłam patrząc, czy Fokko i Eevee mocno są zranieni. Na szczęście nie za mocno. Poszukałam wzrokiem sprawcy, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Moje pokemony patrzyły sie na mnie oszołomione. Stwierdziłam, że nie dam sobą pomiatać, o co to to nie! Dotknęłam jeszcze raz krzaczka, i znowu zostałam porażona. Znów dotknęłam i to samo. Byłam teraz wściekła. Kto to jest?! Zacisnęłam zęby i siłą woli zerwałam gałązkę z jagodami. Mój plan się powiódł. Sprawca masowych porażeń ukazał się od razu. Mały, brązowo- żółto - biały pokemon... Latający? Zakołował mi nad głową i z wielką szybkością przeleciał przede mną i zabrał mi tą gałązkę, którą ledwo co zdobyłam, oczywiście mnie porażając. Co to ma być?! Już miałam w ręce pokedex, ale pokemon zniknął. - Musimy znaleźć inny krzak, niestety z właścicielem tego się nie dogadamy - mówiłam do moich podopiecznych pocierając ranę z porażenia. Jakby nie było, to był atak i mnie zranił. Żaden z moich pokemonów nie znał ataku leczącego, więc musiałam po prostu założyć bandaż, dość niedokładnie, bo nie miałam w tym wprawy. - Łiiii? - wskoczył mi na ramię Eevee - Wszystko dobrze, naprawdę - próbowałam udawać, że nic się nie stało, ale średnio mi to wychodziło - Trzeba ruszać, chodźmy - powiedziałam do swoich pokemonów wysuwając kółka. Nawet nieźle mi się jeździło tymi południowymi drogami. Pokemony biegły koło mnie. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś nas śledzi, ale byłam zbyt zajęta znoszeniem bólu rany, niż tym kimś śledzącym. Jakoś po południu, gdy jazda z tą raną mnie zmęczyła, zatrzymaliśmy się na niedużej polanie. Zjedliśmy zimny posiłek (a przynajmniej ja, w końcu pokeprzysmaki zazwyczaj są zimne) i ruszyliśmy dalej. Było mi coraz słabiej, ale starałam się tego nie okazywać. Biegliśmy w ciszy. Nadszedł wieczór i pod wielkim dębem rozłożyłam po raz pierwszy namiot. Nie miałam siły na podgrzanie czegokolwiek, toteż znowu zjadłam zimne ciasto i z poczuciem zimna zawinęłam się w śpiwór w namiocie.
Kolejny poranek był chmurny, zapowiadało się na deszcz. Wstałam i od razu ból przypomniał mi o wczorajszych zdarzeniach. Wyruszyłam w tę podróż, żeby poznać swój cel. Nie mogę odpuścić tak szybko. Wstałam i z pomocą Fokko rozpaliłam ognisko i zjadłam ciepły posiłek. Dobrze mi to zrobiło. Ruszyliśmy dalej. Po kilku godzinach drogi zaczęło padać. Nie miałam przy sobie nieprzemakalnego (o dziwo) płaszcza i ubranie mi przemokło. Czułam się coraz gorzej. Wraz z pokemonami udało nam się wejść na niewielkie wzgórze. Przed nami rozciągał się zamglony las. Nie lubię takiej pogody. Zimno, mokro i w ogóle nie przyjemnie. Teraz była już prosta droga z górki. Nagle za nami w krzakach coś zaszeleściło. Coś nas bezwzględnie śledziło, ale co mogłam zrobić. Szłam dalej. Zrobiłam krok w przód i na śliskim błocie objechała mi noga. Zjechałam z krzykiem z dół zbocza przy okazji brudząc sobie dosłownie wszystko. Chciałam wstać, ale poczułam ból w kostce. Super. Mam skręconą kostkę i jakieś zakażenie na ręce w dzikiej i zamglonej głuszy. Co mnie podkusiło żeby iść przez las, a nie dobrą drogą? Wtedy film się urwał. Straciłam przytomność

Rozdział 1 - Autumn leaves are falling already

 Lato przeminęło. Pierwsze liście już pożółkły. W mieście Aquacorde odbywały się pokazy pokemon. Wśród tłumów widzów była także Shayna ze swoim szarym Eevee'm.
Cztery lata temu na wakacjach w Kanto Shayna znalazła nieprzytomnego Eevee'go. Od zawsze chciała posiadać własnego pokemona, a teraz posiadała pokemona mogącego zamienić się w aż 8 ewolucji. Mimo to Eevee do tej pory nie ewoluował.  W czasie treningów polubiła gimnastykę i stała się jedną z najlepiej wysportowanych osób w mieście.  Aby ewoluować Eevee Shayna postanowiła wyruszyć w podróż.
Dzisiaj właśnie nadszedł dzień odbierania starterów. Profesor Sycamore powiedział, że po skończeniu drugiego dnia pokazów będzie wręczać startery, toteż Shayna czekała z niecierpliwością. Na arenie walczyła właśnie trenerka z Johto przeciwko Trenerowi z Sinnoh. Trenerka walczyła Quilavą oraz Espurrem przeciwko Shieldonowi i Misdreavusowi. Shayna żałowała, że już nie ma pokedexa, mogłaby wtedy znać dużo informacji o pokemonach na arenie. Wyglądało na to, że trenerka wygra. Po skończonej walce, którą istotnie wygrała trenerka nadeszła kolej na koleje 7. Dopiero gdy słońce już zachodziło pokazy na ten dzień się skończyły. Shayna zeszła z widowni i pobiegła z Eeveem do domu. Miała już swoją torbę przygotowaną do podróży. Chciała od razu po odebraniu startera wyruszyć w podróż. Wbiegła do domu i wzniecając huragan swoim biegiem przeleciała przez kuchnię krzycząc;
- Cześć mamo! Gdzie tata?! - i pobiegła do swojego pokoju. Przebrała się w swoją ulubioną tunikę i czarne leginsy, założyła swoje rolko-buty i zjechała na siedząco po barierce schodów. O dziwo Eevee cały czas za nią nadążał. W końcu już od kilku lat musiał za nią nadążać, więc nabrał w tym wprawy.
- Tata jest w przystani, wstąp do niego, na pewno będzie chciał się z Tobą pożegnać... Przygotowałam coś dla ciebie. - zaczęła mówić i wkładać w ręce "naelektryzowanej" euforią córce pakunki- Ciastka z kawałkami czekolady, cukierki dla Eevee i twojego startera, Szarlotka.... I to. - powiedziała wsadzając do kieszonki tuniki Shay małą paczuszkę. - Użyj tego gdy nie będziesz wiedziała, co zrobić. Jest to twoja nadzieja. - tu się trochę zatrzymała, po czym pomogła wsadzić córce wszystkie smakołyki do torby, w której były już ubrania, śpiwór i rozkładany namiot. Ledwo dopięła swoją torbę i pożegnała się z mamą.
 Uderzyła piętą w bruk jednym i drugim butem i z podeszew wysunęły się jej kółka. Był to najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostała. Buty wyglądały jak normalne i sznurowane ale miały wysoką podeszwę, z której wysuwały się kołka w aluminiowych wstawkach. Dostała je latem, kiedy odwiedziła swojego wujka w Hoenn. Był to jej ulubiony środek transportu.
Ruszyła w szybkim tempie przez oświetlane ostatnimi promieniami słońca miasto kanałów, a przynajmniej tak je nazywali turyści. Z wyuczoną gracją wymijała ludzi, żeby nikogo nie potrącić, ale rzadko jej to wychodziło. Gdy już dojechała do przystani znów uderzyła piętami, aby schować kółka i ruszyła biegiem w stronę błękitno-białej żaglówki taty. Jednym skokiem, wzbiła się w powietrze i robiąc salto wylądowała na statku.
- Witaj Shey- powiedział tata rozkładając ręce, żeby przytulić swoją jedyną córkę. W drzwiach kajuty pojawił się Umbreon taty niosąc w pyszczku pałeczkę z zawieszoną na niej srebrną obrączką - A właśnie, przygotowałem coś dla ciebie. Dzięki Umbreon - rzekł do pokemona biorąc z jego pyszczka prezent i wręczył go córce - Mam nadzieję, że pomoże ci to odnieść sukces. Dzięki niej odkryjesz w sobie nowy talent. A ta bransoletka... Sama się przekonasz. A teraz idź, bo ci wszystkie startery znikną - przytulił swoją córkę i włożył jej na prawą rękę bransoletę. Eevee'mu dał jagodę i przytulił jeszcze raz córkę. - Będziesz ze mnie dumny tato, obiecuję! - uściskała go i skoczyła na pomost - Chodź Eevee, na nas już czas! - Eevee pożegnał się z Umbreonem i skoczył za swoją trenerką. Ta tylko wysunęła kółka i ruszyła w podróż. A jej tata stał na statku z Umbreonem patrząc na odjeżdżającą w wielkiej prędkości córkę.
~~~~~~*~~~~~~
Już miałam wchodzić, gdy zobaczyłam biegnącego w tą stronę Crisa. Od razu widać po nim było, że też chce odebrać startera, dlatego posłałam mu wrogie spojrzenie i wbiegłam z Eevee do laboratorium profesora Sycamore. Znalazłam go w oszklonej hali, gdzie znajdował się mały park dla pokemonów. - Profesorze! Przyszłam odebrać startera i pokedex!  krzyknęłam wbiegając do parku.
- O, witaj Shey. Witaj Eevee. Dobrze, chodźcie wszyscy! - przywitał się ze mną i z kieszeni swojego fartucha wyjął błękitny ze srebrnymi akcentami pokedex. Oczy aż mi się zaświeciły. Wzięłam pokedex w rękę i przyjżałam mu się dokładnie. Był bardzo ładny. Zza fontanny przybiegło 6 pokemonów - Masz duże szczęście, ponieważ zgłosiło się do mnie wiele trenerów i musiałem poprosić profesor Juniper o pomoc w dostarczeniu starterów, dlatego też możesz wybrać startera spośród starterów z Unovy i Kalos. Oto i one - wskazał ręką na ganiające się wraz z Eevee'm pokemony. Przykucnęłam i wtedy z torby wypadła mi pałeczka, którą dostałam od taty. Przyjrzałam się jej dokładnie i jakoś tak przełożyłam między palcami. Jeden z bawiących pokemonów zbliżył i się i powąchał pałeczki. Zakręciłam jeszcze raz, ale trochę inaczej. - Fok-ko!- zapiszczał zachwycony. Złapał w pyszczek kijek i uciekł z nim - Ej!- krzyknęłam, ale gdy zobaczyłam, co chce zrobić, zaśmiałam się. Pokemon próbował podrzucić pałeczkę, aby też się obróciła, ale mu to średnio wyszło i pałeczka spadła mu na głowę. - Fokk! - zapiszczał z bólu i popatrzył na mnie troszkę żałosnym wzrokiem. Wzięłam go na ręce i się zapytałam - Chcesz iść ze mną? - A ten zapiszczał z uśmiechem w odpowiedzi twierdzącej - Profesorze, wybieram jego. -
- To Fennekin. Zresztą, zeskanuj go swoim pokedexem - też fakt! zapomniała o pokedexie! Nakierowałam go na pokemona;

Fennekin - ognisty pokemon-lis. Jego wielkie uszy mają za zadanie ochładzanie organizmu, przez co ich temperatura może osiągać nawet 200 °C. Ten pokemon bardzo stara się pomóc swojemu trenerowi, bywa także wybuchowy.
Potem zwróciłam się do Fennekina - Nazwę cię Fokko, pasuje ci?- pokemon się uśmiechnął -Dziękuję profesorze za wszystko.. - wtedy zobaczyłam, że w trakcie zapoznawania się z Fennekinem przyszedł Cris i wybrał jako swojego startera Tepiga. Wybiegłam przed laboratorium i już miałam ruszyć na zachód, gdy dogonił mnie Cris i złapał ręką za ramię. Odskoczyłam zaskoczona. - Eee, wiesz... Czy nadal jesteś zła na to, co się WTEDY stało? - popatrzył mi prosto w oczy, a ja wtedy coś poczułam. Odwróciłam wzrok od niego - Zastanowię się. Żegnaj. - ruszyłam przed siebie wysuwając kółka. On tylko za mną krzyknął - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! - ale ja się dziwnie czułam. Myślałam już o nim inaczej. Co to za uczucie? Czułam, że zaczerwieniły mi się policzki. Ale nie mogłam o tym myśleć musiałam się skupić na swojej podróży - Fokko, Eevee ruszamy!

// Witam wszystkich czytelników :3 Rozdział miał być wczoraj, ale coś kliknęłam i mi się wszystko usunęło xP Rozdział swoją długością nie powala, ale nie chcę wszystkiego w jednym rozdziale zdradzać. Obiecuję, że w tym miesiącu kolejny rozdział się pojawi! Miłego czytania!

Prolog

W wielkim pomieszczeniu, które przypominało laboratorium, a w istocie nim było zebrał się duży tłum. Po środku sali stała wielka oszklona klatka, w środku której znajdował się owalny kształt. Jeden z zebranych przycisnął kilka przycisków i zaczął nerwowo stukać w klawiaturę przed wielkim monitorem. W Szklanym walcu pojawiło się kilka iskier, kilka błysków. Jajo podniosło się w górę i poczęło świecić białym światłem.
-Tak! Udało się! Szef będzie zadowolony!- krzyknął jeden z naukowców, ubrany w bardzo bogate szaty. Padające światło na twarze naukowców zmieniło barwę na jasnożółte, potem na niebieskie, czerwone, zielone, różowe i czarne. W końcu w ciągle emanującym świetle jajo zmieniło kształt. Powoli pojawiły się nóżki, wielki puchaty ogon, mała, sympatyczna główka i długie, lisie uszy. Małe zwierzątko, które znajdowało się w klatce było z początku przerażone krzykami i wiwatami za szybą, które były pierwszymi odgłosami, jakie w życiu usłyszał.
- Nie bądź taki szybki Numba. Chciał błyszczącego i mogącego się zamienić w każdą ewolucją eevee'go, a my mamy na razie tylko błyszczącego eevee'go, więc nie widze żadnego sukcesu- powiedział inny naukowiec, siedzący w fotelu na podeście, który znajdował się w cieniu. Zszedł z fotela i nadal w cieniu odszedł. Pokemon siedzący na jego ramieniu zaskrzeczał złowrogo na potworka w tubie. Pokemon nie widział twarzy naukowca, ale jego głos zapadł już w pamięć. Na jego nieszczęście miał spotkać się z nim jeszcze nie raz. Reszta tłumu rozeszła się wracając do swoich spraw.
- Veeeee?...- stworek przekrzywił w zabawny sposób głowę i obserwował wszystkie istoty znajdujące się poza jego klatką. Nagle coś ni to zaburczało, ni to za kwiczało i pokemon poczuł w sobie uczucie, bardzo dziwne i niewygodne: głód.
- Oho, ktoś tu jest głodny? - . Numba przycisnął kilka przycisków, i szklana szyba podniosła się do góry - Spróbuj - podał stworkowi na grubej dłoni kilka ni to kulek, ni to jajek. Pokemon powąchał, dotknął językiem jednego z nich po czym ostrymi ząbkami złapał i począł gryźć. Coś mu skrzypnęło w mordce, czego bardzo się wystraszył i natychmiast to wypluł. Jednakże poczuł bardzo przyjemny zapach, a i smak, o którym nie wiedział jeszcze, że się tak nazywa, wydawał się znośny. Ponaglany kwiczeniami ze środka, sięgnął po jedzenie po raz kolejny,  i coraz bardziej łapczywie zjadł wszystkie skrzypiące "chrupki" jak to nazwał właściciel grubej dłoni. Stworek oblizał mordkę aż do noska. Jakieś dziwne uczucie kazało mu szeroko otworzyć mordkę i wydać dziwny jęk.
- No dobrze, choć pokażę ci coś - naukowiec wziął małego stworka na ręce i ruszył korytarzem ze śpiącym już pokemonem. Mijali wiele drzwi, lecz nagle jedne z nich otworzyły się, a na korytarz wypadł wściekły pokemon. Ciało jego było długie i niebieskie, morda otwarta i oczy pełne nienawiści. Widząc kompletnie zdziwionego naukowca ryknął przeciągle i z jego pyska polała się woda, hektolitry wody. Wystraszony i zagubiony w sytuacji stworek, który jeszcze chwile temu smacznie spał na rękach mokrego teraz naukowca skoczył w powietrze, lecz jego lot zakończył się w mokrej i zimnej wodzie. Kolejna rzecz, dowodząca jak mało stworek wiedział o świecie. Jednak sytuacja pogorszyła się. Drzwi na końcu korytarza otworzyły się, a woda wypłynęła nimi na zewnątrz, porywając ze sobą małego pokemona i wściekłego węża, który atakując powiększał ogrom tej "mokrej i zimnej" wody. Stworek na darmo piszczał w niebo głosy, nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Był tylko wściekły wąż, którym wszyscy się zajęli. A woda porywała naszego małego bohatera coraz dalej ze sobą. Nagle ziemia obniżyła się i przestraszony stworek wpadł do jeszcze większej wody płynącej jeszcze szybciej. Pokemon był coraz bardziej zmęczony, a ratunku widać nie było. Jakaś wrodzona intuicja kazała mu machać łapkami. Z początku wychodziło mu to niezdarnie i z boku mogło się wydawać to śmieszne, jednak pokemonowi nie było do śmiechu. Przed sobą nagle zobaczył zakręt. Woda uderzała o brzeg i to samo zrobiła z małym pokemonem, który już nic więcej nie pamiętał.

**************
- Mamo, chodźmy już! Tata pewnie czeka w przystani, a ty nie wiesz, w którym kapeluszu ci ładniej. Zawsze masz taki problem, a potem wybierasz ten swój ulubiony, czerwony ze złotą wstążką! -
 - No już idę, masz rację najładniej mi w tym czerwonym-


Lato w Kalos było w pełni. Słońce było już wysoko, gdy z jednego z domów w mieście Aquacorde mama z córką wyszły w kierunku przystani. Przystań była najmilszym miejscem w mieście, ponieważ tutaj znajdowała się wieża widokowa oraz długa aleja porośnięta drzewami. Przycumowane były tutaj również statki mieszkańców oraz gości wodnego miasteczka, tak je bowiem nazywano, gdyż całe miasto było poprzecinane kanałami i można było się po nich wygodnie przemieszczać.
Po jednej z przycumowanych łodzi chodził nerwowo mężczyzna w średnim wieku. Łódź była niedużą żaglówką. Na rufie siedział nie duży czarny pokemon z żółtymi okręgami.
- Eeeon! - zamruczał pokemon
- W końcu jesteście, już się martwiłem czy nie wysłać po was umbreona.- odezwał się mężczyzna.
- Ale już jesteśmy, tylko mama oczywiście nie mogła wybrać kapelusza - mruknęła dziewczynka w odpowiedzi. Mężczyzna zaśmiał się basowo.
-Ehh Shayna dorastasz. Już niedługo będziesz mogła wybrać swojego pierwszego startera. Ale teraz wsiadajcie, czas w drogę!
Wszyscy pasażerowie zajęli miejsca na statku. Rodzice dziewczynki wypuścili wszystkie swoje pokemony. Znajdowały się tam : lisek z kilkoma ogonkami, szary duszek oraz dwa pokemony w wodzie - duża, biała foka oraz pokemon przypominający plezjozaura.
- Tatuś, mogę płynąć na grzbiecie Laprasa? -
- Nie, pozostań na statku, tu jest bezpieczniej.-
- Ale mi nic nie będzie! -

Płynęli długo. Pierwszy, drugi dzień, potem trzeci. Kolejne dni mijały spokojnie. Na tyle spokojnie, że ojciec Shayny dał się w końcu przekonać i pozwolił córce podróżować obok jachtu, na grzbiecie Laprasa. Nie mógł w końcu pozwolić, żeby jego jedyna córeczka nudziła się na wycieczce, na którą czekała od tak dawna i planowała godzinami. Shayna była zachwycona. Kiedy tylko zeszła z pokładu i usiadła na muszli wodnego Pokemona, na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Od tej pory już do końca rejsu więcej czasu spędzała na pływaniu z Laprasem, niż na łodzi. Czasami ubierała strój kąpielowy i płynęła z Dewgongiem obok Laprasa. Na pokład wracała praktycznie tylko wtedy, gdy trzeba było coś zjeść lub wreszcie położyć się spać. Jednak co wieczór starała się przebłagać rodziców, by pozwolili jej płynąć z Laprasem trochę dłużej, przynajmniej na tyle długo, aż wszystkie gwiazdy pojawią się na niebie. Zgodzili się ostatniego dnia podróży. Shayna aż zaniemówiła, gdy tysiące gwiazd zabłysnęło nad nią i jednocześnie pod nią, odbijając się w falującej spokojnie tafli morza. W oddali widniał już zarys lądu. Duża zatoka otwierała się przed nimi, zupełnie jakby Kanto rozkładało przed swoimi gośćmi ramiona, witając ich serdecznie.
 -Kanto - szepnęła Shayna, wstając i opierając się o szyję Laprasa, by na sam koniec podróży nie zaliczyć niespodziewanej kąpieli w słonej wodzie.
- Mamo, tato, to Kanto! Jesteśmy na miejscu! -
Tę noc Shayna spędziła w niespokojnym śnie. Emocje oraz radość, iż jest w Kanto sprawiły, że obudziła się wcześniej od rodziców. Nagle dobiegł ją głos z daleka. Jakiś pisk. Shay wybiegła na pokład. Przywitał ją Umbreon, który siedząc na rufie wsłuchiwał się w odgłosy. Nagle skoczył w powietrze lądując miękko na piasku i pobiegł w górę rzeki, u ujścia której zacumował statek.
- Umbreon! -
Pokemon biegł dalej, aż zniknął za zakolem rzeki. Shay po cichu weszła do sterowni kapitana i wzięła jeden z pokeballi i tak samo na palcach wyszła. Stanęła przy rufie, ściągnęła buty i wskoczyła do wody. Woda nie była głęboka i uderzyła w dno, jednak nic się jej nie stało. Rzuciła pokeballem w górę;
-Lapras, potrzebuję twojej pomocy!-
Z pokeballa pojawił się Lapras zdziwiony brakiem rodziców Shay.
- Słyszałam jakieś piski, a potem Umbreon pobiegł w górę rzeki musimy ich znaleźć - tłumaczyła dziewczynka wdrapując się na grzbiet Laprasa - Płyńmy!
Po kilku zakrętach w miarę płytkiej rzeki przed nimi ukazała się rozległa plaża a jednym z brzegów stał Umbreon, a u jego stóp leżało coś szarego. Nie poruszało się. Lapras podpłynął do brzegu, a dziewczyna przyzwyczajona do podróży na pokemonie zgrabnie zeskoczyła, po czym podbiegła do Umbreona.
- Oddycha?- popatrzyła na pokemona, a tamten pokiwał głową- weźmy go na statek, tata na pewno ma jakieś czerwone jagody-
Dziewczyna wzięła szarego futrzaka i wsadziła do na grzbiet Laprasa, po czym sama wdrapała się na muszlę wodnego pokemona. Umbreon z gracją wskoczył obok Shay. Gdy byli w połowie drogi, stworek na rękach Shay otworzył oczka i zaczął odkaszliwać wodę. Shay zaczęła palcami przeczesywać futerko.
-Veee?- niewyraźnie pisnął stworek. Za ramienia dziewczyny stworkowi przyglądał się Umbreon.
-Shayna!- dziewczynka zdezorientowana popatrzyła w stronę, z której dochodził głos. Nie zauważyła, kiedy Lapras zbliżył się do jachtu - Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyczał tata Shay. Umbreon najwyraźniej zirytowany skoczył z muszli Laprasa, chwycił futrzanego pokemona  i wylądował przed zirytowanymi rodzicami - Co to....- mężczyznie zawiesił się głos, gdy zobaczył dobrze znanego sobie pokemona, lecz w innych kolorach - Toż to jest Shiny Eevee! A więc dlatego! Właź Shay, Eevee jest w złym stanie... - mężczyzna odwrócił się na pięcie i wszedł do kajuty kapitana. Szperał nerwowo coś w szufladach, aż w końcu wyjął małe, płaskie pudełeczko. W pudełeczku okazała się być maść. Tata Shay wysmarował brzuszek pokemona przezroczystą maścią
- A teraz weź go do swojej kajuty i połóż w łóżku. Musi odpoczywać w spokoju. Najlepiej niech zostanie z nim Umbreon. - tata najwyraźniej nie był zadowolony z całego zdarzenia i o czymś myślał. Zamknął Laprasa w pokeballu i poszedł do kajuty kapitana.
Shayn zrobiła tak, jak powiedział jej tata. W myślach nie mogła sobie przypomnieć, co to Eevee. Wyszła z pokoju i poszła na plażę. Gdy wróciła po dniu pływania, całkiem zapomniała o nowym pokemonie. Wchodząc do pokoju pierwsze co ujrzała to Umbreona i Eevee'go na dywanie.
- Veeee...?-