niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 5 - Is it an ilusion?

Zaśmiałam się głośno. Chłopcy są fajni. Wczoraj wieczorem wylądowaliśmy wszyscy u mnie pod kołdrą (bo było zimno!) i rozmawialiśmy o całym świecie. Chłopcy opowiedzieli mi swoją historię. Ich rodzice zostali porwani, a nimi zajęła się wdowa mieszkająca w tym zamku. Chcą odnaleźć swoich rodziców. O dziwo zaczęłam być dla nich jak mama, albo co najmniej starsza siostra. Ale mają takie fajne kępki włosów, że nie mogę przestać się na nie gapić. Tylko tulić!
W końcu doszliśmy do domu tej kobiety, która rzekomo ma Epseona. Hmyh, ciekawe co mi powie. Alex zapukał do drzwi i wszyscy czekaliśmy.
- Wejść! - krzyknął ktoś zza drzwi. Więc weszliśmy. Pomieszczenie było biedne, ale schludne.
- Dzień dobry. Czy mogła by pani nam pomóc z odczytaniem myśli pokemona? - zapytał wielce tym przejęty Ethan.
- Ależ oczywiście. O co chodzi? -
- Gdy straciłam przytomność mój Jolteon ewoluował, mimo, że nie miałam ze sobą żadnego kamienia ewolucyjnego - Espeon, który jak się okazało siedział na kolanach starszej kobiety zeskoczył zgrabnie i podszedł do Jolteona. Chwilę rozmawiali w pokemonowym języku, po czym różowy pokemon podszedł do mnie. Przykucnęłam, a starsza pani kazała mi wyjąć mój pokedex. Akurat moje niebieskie urządzonko miałam w kieszeni. KAMIEŃ..... MAMA....CIASTKA takie słowa wyświetliły się na pokedexie. Mimo niezrozumienia podziękowaliśmy starszej pani.
- To co teraz? -  spytał Ethan. Nie odpowiedziałam, cały czas myśląc nad tym, co mogą znaczyć słowa kamień, mama i ciastka. Pomyślę o tym na postoju.
- Jakie wielkie miasto jest w pobliżu? - spytałam. Nie znam się na tej okolicy. Patrzyłam, jak Alex rozkłada swój GPS. Nawet spoko urządzonko - Hmmm, Aquacorde i Santalune. W Santalune jest sala pokemon, jej liderką jest Viola, będziesz mogła zawalczyć o swoją pierwszą odznakę! - stwierdził. Po ciele Jolteona przebiegły iskierki, a.. Czy ja dobrze zauważyłam? Przed chwilą Fennekin był... Czarno-pomarańczowy? A może mi się przywidziało? Pewnie halucynacje. Nie zatrzymując się ruszyliśmy do Santalune.
Szliśmy wesoło gawędząc, gdy nagle Jolteon wbiegł w krzaki z radosnym piskiem - No nie, błagam.. Żadnych krzaków! - krzyknęłam z oburzeniem, a chłopcy się zaśmiali. Mimo wszystko weszliśmy między krzaczki za elektrycznym pokemonem i natrafiliśmy na wielką polanę, dookoła której rosły krzaczki jagód. Jolteon siedział pod jednym z nich i był już cały upaprany jagodami. Ethan i Alex wypuścili swoje pokemony, Axew i Tyrunt'a, a ja rozłożyłam koc piknikowy pod drzewem na krańcu polany i wszyscy usiedliśmy w cieniu. Wyjęliśmy grę karcianą "Zgadula" i rozpoczęliśmy grę. Pomimo dosytu jagód Fennekin położył się obok mnie i obserwował wszystko dookoła. Ja rozpoczynałam grę. Aha, gra polega na tym, że każdy z nas ma karty. Są dwa rodzaje kart - zagadki i obrazki. Dany gracz czyta zagadkę (pod zagadką jest oczywiście  prawidłowa odpowiedź) a pozostali gracze mogą podać odpowiedź na to pytanie, jeśli posiadają kartę z obrazkiem tego pokemona. Jeśli nie dobierają po jednaj karcie z stosiku, który znajduje się pomiędzy wszystkimi graczami, czyli krócej mówiąc na środku. Jeśli nadal nie będą mieli obrazka z odpowiedzią czytający gracz wkłada ją pod stosik i czyta osoba następna w kolejce,a osoba, która zgadła zyskuje jeden punkt. Karta z obrazkiem będącym dobrą odpowiedzią ląduje pod stosikiem kart.
- Pokemon Fali Dźwiękowych. Jego uszy wytwarzają fale dźwiękowe, które... - nie zdążyłam dokończyć, bo Ethan z wielkim okrzykiem radości plasnął kartę z obrazkiem Noibata na koc krzycząc "Noibat!" - Aham, no tak. Teraz ty Alex. - kiwnęłam w jego stronę głową i skupiłam się na swoich kartach.
- Pokemon - Skamielina. Jest starożytnym latającym pokemonem z zębami podobnymi do piły. - popatrzył na nas z krzywym uśmieszkiem. Oczywiście że nikt nie miał takiej karty, a ja tylko mogłam podejrzewać, że to jest Aerodactyl. I wtedy "Plask!". Karta Alexa z obrazkiem Aerodactyla powędrowała na koc. Według zasad gry jeśli czytający posiada odpowiedź pozbywa się obu kart, ale nie zyskuje punktu. Dużo nie zyskał. I tak wygra ten, kto będzie miał najwięcej punktów i który pozbędzie się kart. Skinął na Ethana i ten zaczął czytać; - Zwiadowczy Pokemon. Potrafi widzieć na duże odległości wznosząc się na ogonie - popatrzył na nas i na moją nietęgą minę i się roześmiał wskazując mnie palcem. Pfyf. Teraz nie mam pomysłu co to za pokemon. Ale Alex wiedział, że to Sentret i wyciągnął takową kartę. Czemu zawsze przegrywam w tą grę? Dobra, teraz moja kolej... Co by tu wybrać... - Pokemon-sterowiec. Ponieważ porusza się z wiatrem bywa czasami nieprzewidywalny - no i co teraz? Zaświeciły mi się oczy. Ale i tak pozbyłam się tylko jednej karty wsadzając ją pod stosik no! Ja mam 6 kart, a oni po 4! Humpf. Kolej na Alexa.
- Pokemon zwycięstwa. Zwycięża zawsze, nawet, jeśli przeciwnik jest o wiele... - i tu nie skończył bo ja z wielki tryumfem wyłożyłam dwie karty z Victinim i z wielkim krzykiem przy okazji. No dobra... Nie zdążyłam jej wsadzić pod stosik. Gdyż ależ ponieważ nagle z krzaków wyłonił (no może wyskoczył) ogromny Ursaring, a przynajmniej tak stwierdził mój pokedex;

Ursaring - Pokemon Hibernacji. Dzięki Zdolności odróżniania zapachu jest w stanie zawsze znaleźć pożywienie, nawet, jeśli jest zakopane pod ziemią. Mimo wielkich rozmiarów potrafi się dobrze wspinać na drzewa, gdzie śpi i je.

Zanim ktokolwiek zdążył ruszyć ręką, Fokko skoczył jak oparzony i zaatakował...
- Faul?- szepnął zdziwiony Alex. Fennekin trafił z bok, wytrącając przeciwnika z równowagi. Ten zamachnął się łapą i uderzył Fokko z wielką siłą, który ni to zawarczał, ni to zapiszczał, wokół niego pojawiły się jakieś kule światła, niewielkie, ale dostatecznie duże, aby je zobaczyć w świtle dnia, które sprawiły, że pokemon...
- Fokko!-krzyknęłam i równocześnie ze mną Ethan; Zorua!?-

czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 4 - Troubles made friendship!

- ... Medycy stwierdzili, że musisz dużo odpocząć w spokoju, toteż ulokowaliśmy cię w najpiękniejszym łóżku, jakie tylko posiadamy. Mam nadzieję, że nie uraziło cię to, że się tobą zaopiekowaliśmy, nasza zaufana pokojówka zajęła się twoją pielęgnacją w naszym leczniczym Jacuzzi. Dodatkowo sprawdziliśmy miejsce, w którym cię znaleźliśmy, więc raczej nic co do ciebie należało nie powinno być nigdzie indziej, jak w twojej torbie...- tutaj na moment przysnęłam - ... Czy zgadzasz się, aby ci towarzyszyli? - dobra, tak wykładnie to nikt kogo znam mówić nie umie.  -Zaraz, kto ma ze mną iść? - zagapiłam się na mamę tych dwóch, którzy widzieli mnie lądującą z 4 piętra. Czy chcę towarzyszy? Skoro teraz mam jednego z najszybszych pokemonów, będę mogła podróżować jeszcze szybciej, a Fokko wezmę po prostu na ręce. A tak... Ale może być zabawniej. No i w razie czego będzie mógł mnie ktoś opatrzyć i zrobić ciepłe jedzenie... Jestem za. Chociaż... - Jeszcze pomyślę. Nadal nie wiem, co spowodowało ewolucję eevee'go... - cały czas mnie to dręczy. Nie wiem jak ewoluował, skoro do jego ewolucji potrzebny jest elektryczny kamień. - Mam pewien plan! - krzyknął starszy z chłopaków, Alex  - W niedalekiej wiosce jest kobieta, która posiada Espeona. Ten pokemon jest w stanie dzięki pokedexowi powiedzieć swojemu trenerowi wiele myśli, więc to też da radę! - złapał mnie nagle za rękę i tak pociągnął, że prawie się przewróciłam. Tak, byłam czerwona. Krzyknęłam za Jolteonem i Fokko i biegłam obok Alexa. Uśmiechał się do mnie jakoś dziwnie jakby zapewniał, że będzie dobrze. Zahamowałam i pociągnęłam go za rękę, prawie wywalając. Nie ma to tamto, trochę siły mam (no przecież coś musi w razie czego utrzymać moje grube dupsko w powietrzu, co nie?) - Jak daleko stąd jest ta wioska? Szybciej będzie, jeśli wezmę ze sobą rzeczy i wyruszę dalej w podróż - popatrzyłam mu w oczy z determinacją. Było już popołudnie, więc po długim naleganiu chłopaków zostałam jeszcze jedną noc. Gdy się zgodziłam zrobili krzywe uśmiechy i coś między sobą szeptali. Miałam jakieś dziwne przeczucie, ale nic nie powiedziałam. Pobiegłam do mojego pokoju aby sprawdzić wszystkie swoje rzeczy. Wtedy z torby wyleciała moja pałka. Uśmiechnęłam się na myśl rodziców. Wybiegłam z pałką w dłoni i poszłam poćwiczyć. Pokemony biegały wokół mnie a ja ją jakoś niezgrabnie podrzucałam, próbowałam w dłoni obracać. Jeszcze kilka dni, a opanuję obracanie w dłoni. Zafascynowała mnie ta pałka. Kątem oka patrzyłam na Fokko i Jolteona. Faktem jest to, że Jolteon jest wyjątkowo szybki. W pewnej chwili Jolteon przyśpieszył zostawiając Fennekina daleko z tyłu. Ten nagle stał się żółty potem znów pomarańczowy, a jego szybkość się wyraźnie zwiększyła. Zamknęłam i otworzyłam oczy, ale wszystko było tak jak trzeba. Jakieś omamy, zwidy? Nie mam pojęcia. Patrzyłam jak wchodzą pierwsze gwiazdy po czym ruszyłam do budynku na kolację.
Kolacja była czymś okropnym, ponieważ oboje bracia patrzyli się cały czas na mnie. Znosiłam to jakoś, ale coraz większe miałam podejrzenia. Po posiłku udałam się do wielkiej wanny, którą do woli mogłam wypełnić ciepłą wodą. W dodatku posiadali tu takie wspaniałe kamyczki zapachowe, że aż przyjemnie. Czysta i świeża wyszłam z łazienki i uśmiechnęłam się widząc śpiące pokemony na moim łóżku. Przesunęłam je delikatnie i już miałam się przykryć kołdrą, gdy usłyszałam jakieś skrzypienie pod drzwiami. Fokko tylko nieznacznie poruszył uszami. Ciekawe kto to. Wstałam z powrotem z łózka i delikatnie stąpając podeszłam do drzwi i je otworzyłam. A tam stał Alex i jego brat, Ethan. Popatrzyli na mnie zawstydzeni - Co robicie pod drzwiami mojego pokoju? - spytałam, ale chyba trochę zbyt karcąco. Ethan miał już łzy w oczach, mimo, że był tylko o rok młodszy. Uderzyło mnie to, jak dawali sobą pomiatać. To tak nie powinno wyglądać - Wejdźcie - powiedziałam.
Zaprosiłam ich, żeby usiedli na moim łóżku, nic lepszego tu nie było. Jednak oni usiedli na dywanie, który był obok łóżka. Obaj mieli zwieszone głowy. Poczułam się trochę temu winna.
- Wyglądacie, jakby ktoś kazał wam pracować w kopalni. O co chodzi? - zapytałam, już o wiele łagodniej niż wtedy w drzwiach.
- Chcielibyśmy z tobą podróżować, ale nie wiemy, czy ty chcesz, abyśmy z Tobą podróżowali- popatrzył się na mnie z miną, jakby rozmawiał z królową. Oho, coś nie w porząsiu.
- Ależ oczywiście, tylko przestańcie mnie traktować, jak jakąś królową, przecież możemy zostać przyjaciółmi- zaśmiałam się na sam pomysł, gdyby ktoś miał mnie traktować jak księżniczkę, To nie w moim stylu. Oni również się uśmiechnęli i rozpoczęła się żywa rozmowa o Kalos. Zauważyłam, że odnoszą się dla mnie jak starsi bracia opiekujący się swoją ukochaną, młodszą siostrą. Nie skomentowałam tego. A jednak, fajnie byłoby mieć takich braci.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 3 - Power up!

Spałam długo. Chyba nawet bardzo długo. Odzyskałam przytomność leżąc w jakimś łóżku z baldachimem, w ogóle pięknie przystrojonym, w niedużym pokoiku. Okno było uchylone, a watr delikatnie poruszał białymi firankami. Ziewnęłam jakby nigdy nic, jakoś dziwnie i głośno. Zaczęłam rozmyślać nad moim stanem. Największym szokiem było to, że ktoś mnie przebrał. i prawdopodobnie wykąpał. Pewnie byłam czerwona. Obok łóżka leżał mój plecak, a na krześle były powieszone moje ubrania. Były wyprane, a rolki wyczyszczone. Ładnie tu było, ale nagle przypomniałam sobie o Fennekinie i Eevee. Wyskoczyłam z łóżka (wtedy odkryłam, że jestem ubrana w ładną piżamę z falbankami) i ubrałam się w swoje ubrania. Pachniały proszkiem o zapachu fiołków. Wspaniałe. Wzięłam głęboki wdech i na palcach podeszłam do drzwi. Nacisnęłam wielką mosiężną klamkę i uchyliłam drzwi na dwa centymetry. Gdzie ja jestem? Wygląda na to, jakby to była wielka posiadłość. Przez szparę w drzwiach widziałam pouchylane okna, którym tak samo jak w pokoju szarpał delikatnie wiatr. Taki zwykły, a jaki niesamowity widok! Uchyliłam szerzej drzwi i na palcach ruszyłam korytarzem. Po kilku krokach doszłam do wielkiego oszklonego tarasu. Zaciekawiona zeszłam z drewnianego korytarza na kremowe płytki i podeszłam do marmurowej barierki. Zatkało mnie. Z balkonu roztaczał się niesamowity widok na jakąś super wielką rezydencję super bogatej rodziny. Gdzie ja jestem? I gdzie są moi partnerzy?
- Czy czegoś sobie pani życzy?- powiedział ktoś za moimi plecami. Wystraszyłam się okropnie, bo nie słyszałam, żeby ktoś tu przychodził. Aaaa! Nakryli mnie! Wygięłam się pod dziwnym kątem w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Tracąc równowagę zaczęłam machać rękami, ale nic to nie dało. Z wielkim krzykiem i przerażeniem zaczęłam spadać w dół.
- Togetic, użyj Latania! - krzyknął jakiś chłopak, ale w tej prędkości nie udało mi się zobaczyć nic, oprócz białej plamy, lecącej w moim kierunku z wielką prędkością. Krzyknęłam krótko, gdy jakiś pokemon złapał mnie i delikatnie ze mną pofrunął. Otworzyłam zaciśnięte oczy i ujrzałam białego pokemona z czerwono-niebieskimi wzorkami. Zeskanowałabym go pokedexem, gdybym go miała. Co tu się do cholery dzieje? Spojrzałam w dół i ujrzałam dwóch chłopaków w moim wieku tak na oko i dwa pokemony obok nich. Oboje się na mnie patrzyli z uśmiechami, ale patrzyli się na mnie inaczej, niż wszyscy inni. Wkurzyła mnie ta sytuacja. Pokemon wielki nie był, toteż pod jego brzuchem zderzyłam obie pięty wysuwając kółka i z niego zeskoczyłam. Tak, zeskoczyłam z 10 metrów. Rozłożyłam ręce tak szeroko, jak tylko dałam radę i sobie uświadomiłam, co głupiego zrobiłam. Wystraszyłam się, ale nie będę się przed nimi ośmieszać, co to to nie! Zaczęłam myśleć nad swoim położeniem i odkryłam, jak mogę wyjść z tego w jednym kawałku. złączyłam nogi, ręce do boków i ruszyłam z dwukrotną prędkością w stronę ziemi. Ale nie pod kątem prostym. Nie wiem jak, ale ten biały pokemon chyba zrozumiał moje zamiary, bo leciał koło mojego ramienia. Uśmiechnęłam się do niego zadziornie skupiając się na zbliżającej się ziemi "Jeśli mnie słyszysz, złap mnie teraz!" krzyknęłam w umyśle i zmieniłam pozycję z "lecący meteoryt" na "lądujący Ducklett" . Poczułam, jak pokemon łapie mnie za bluzkę (o zgrozo, niech się nie podrze!) i próbuje zwolnić lot. Nieco mu się udało. Było kilkadziesiąt centymetrów do ziemi, gdy usłyszałam czyjś krzyk "Nie!", ale nie zwracałam na to uwagi. Wtedy skupiłam całą swoją siłę w nogach i z wielką prędkością wylądowałam, ale nie stanęłam w miejscu. Lądowałam jak samolot. Ach, ta prędkość! Czułam się sobą. Nogi bolały (wręcz parzyły) ale wytrzymałam i obróciłam głowę zadziornie uśmiechając się do tego stworka, który nadal próbował hamować. Sorry, ale ja nie mam zamiaru się zatrzymywać! Zrobiłam dwa piruety i podjechałam do tych chłopaków mając sytuację pod kontrolą.
- Gdzie jestem, czemu tu jestem, jak długo tu jestem, gdzie są moje pokemony i kim wy do diabła jesteście?- patrzyłam na nich trochę groźnie, bywa.
- Bo, no wiesz... - zaczął wyższy - Od kilku dni dało się słychać długie wycie pokemona, którego nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Poszliśmy sprawdzić co to jest. Znaleźliśmy ciebie - tu się zaczerwienił - oraz twoje pokemony. Okazało się, że to twój Fennekin tak wył. Przynieśliśmy cię do domu. To było sześć dni temu. - odwrócił zaczerwieniony wzrok. O co im chodzi? Sześć dni? Zaniemówiłam. Spojrzałam na tego białego pokemona, pytając w myślach, gdzie są moje pokemony. Poleciał do przodu a ja za nim - Super dzięki za info!- krzyknęłam do chłopaków i ruszyłam z wielką prędkością za białym nadal nieznanym mi pokemonem. Objechałam cały budynek dookoła i znalazłam się w ogrodzie, który przypominał mi ogród profesora Sycamore. Jednak pokemon się nie zatrzymał, a ja musiałam schować kółka by pobiec po trawie. - Eevee! Fennekin! - krzyczałam.
- Veeee!- odpowiedziało mi coś z krzaków. Stamtąd wybiegł właśnie mój Fennekin i... Eevee?  Był żółto-zielony z białymi akcentami, jego futro wyglądało jak igły i nie miał ogona. Złapałam mimo to  je w ramiona i podziękowałam białemu pokemonowi. Wtedy nadbiegli ci dwaj chłopcy. 
- Ach, zaopiekowaliśmy się twoimi pokemonami... Tylko że nie zastaliśmy Eevee'go, tak jak myślisz, a tego oto Jolteona. - wskazał palcem żółtozielonego pokemona. Byłam w szoku. Biały pokemon widocznie znów wyczuł moje myśli, bo odleciał, bo czym zjawił się z moją torbą z pokeballami i pokedexem. Nakierowałam pokedex na "eevee'go"
Jolteon, Pokemon elektryczny. Jolteon jest jedną z wyższych form Eevee, która wymaga użycia elektrycznego kamienia. Im bardziej nastroszona jest sierść na jego grzbiecie, tym silniejszy ładunek elektryczny potrafi wygenerować.

sobota, 28 marca 2015

Rozdział 2 - Paralyzed Berries

Był już ranek. Ziewnęłam przeciągle i popatrzyłam na Fennekina, który jak się okazało spał w moich włosach. Zaśmiałam się i pogłaskałam go między uszami. Jeszcze raz się przeciągnęłam i wstałam. Zwinęłam śpiwór i wyjęłam smakołyki przygotowane przez mamę. Zjadłam małe śniadanie i dałam każdemu pokemonowi po kilka różnych ciastek. Posprzątałam i już miałam ruszyć dalej, gdy Eevee zaczął iść w kierunku krzaczków. Poszłam za nim ciekawa, co wywęszył. A o to, proszę, wielki krzak jagód. Już miałam wraz z Eeveem i Fokko zabrać się za zbieranie, kiedy uderzył w nas wielki piorun - Ej! - krzyknęłam patrząc, czy Fokko i Eevee mocno są zranieni. Na szczęście nie za mocno. Poszukałam wzrokiem sprawcy, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Moje pokemony patrzyły sie na mnie oszołomione. Stwierdziłam, że nie dam sobą pomiatać, o co to to nie! Dotknęłam jeszcze raz krzaczka, i znowu zostałam porażona. Znów dotknęłam i to samo. Byłam teraz wściekła. Kto to jest?! Zacisnęłam zęby i siłą woli zerwałam gałązkę z jagodami. Mój plan się powiódł. Sprawca masowych porażeń ukazał się od razu. Mały, brązowo- żółto - biały pokemon... Latający? Zakołował mi nad głową i z wielką szybkością przeleciał przede mną i zabrał mi tą gałązkę, którą ledwo co zdobyłam, oczywiście mnie porażając. Co to ma być?! Już miałam w ręce pokedex, ale pokemon zniknął. - Musimy znaleźć inny krzak, niestety z właścicielem tego się nie dogadamy - mówiłam do moich podopiecznych pocierając ranę z porażenia. Jakby nie było, to był atak i mnie zranił. Żaden z moich pokemonów nie znał ataku leczącego, więc musiałam po prostu założyć bandaż, dość niedokładnie, bo nie miałam w tym wprawy. - Łiiii? - wskoczył mi na ramię Eevee - Wszystko dobrze, naprawdę - próbowałam udawać, że nic się nie stało, ale średnio mi to wychodziło - Trzeba ruszać, chodźmy - powiedziałam do swoich pokemonów wysuwając kółka. Nawet nieźle mi się jeździło tymi południowymi drogami. Pokemony biegły koło mnie. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś nas śledzi, ale byłam zbyt zajęta znoszeniem bólu rany, niż tym kimś śledzącym. Jakoś po południu, gdy jazda z tą raną mnie zmęczyła, zatrzymaliśmy się na niedużej polanie. Zjedliśmy zimny posiłek (a przynajmniej ja, w końcu pokeprzysmaki zazwyczaj są zimne) i ruszyliśmy dalej. Było mi coraz słabiej, ale starałam się tego nie okazywać. Biegliśmy w ciszy. Nadszedł wieczór i pod wielkim dębem rozłożyłam po raz pierwszy namiot. Nie miałam siły na podgrzanie czegokolwiek, toteż znowu zjadłam zimne ciasto i z poczuciem zimna zawinęłam się w śpiwór w namiocie.
Kolejny poranek był chmurny, zapowiadało się na deszcz. Wstałam i od razu ból przypomniał mi o wczorajszych zdarzeniach. Wyruszyłam w tę podróż, żeby poznać swój cel. Nie mogę odpuścić tak szybko. Wstałam i z pomocą Fokko rozpaliłam ognisko i zjadłam ciepły posiłek. Dobrze mi to zrobiło. Ruszyliśmy dalej. Po kilku godzinach drogi zaczęło padać. Nie miałam przy sobie nieprzemakalnego (o dziwo) płaszcza i ubranie mi przemokło. Czułam się coraz gorzej. Wraz z pokemonami udało nam się wejść na niewielkie wzgórze. Przed nami rozciągał się zamglony las. Nie lubię takiej pogody. Zimno, mokro i w ogóle nie przyjemnie. Teraz była już prosta droga z górki. Nagle za nami w krzakach coś zaszeleściło. Coś nas bezwzględnie śledziło, ale co mogłam zrobić. Szłam dalej. Zrobiłam krok w przód i na śliskim błocie objechała mi noga. Zjechałam z krzykiem z dół zbocza przy okazji brudząc sobie dosłownie wszystko. Chciałam wstać, ale poczułam ból w kostce. Super. Mam skręconą kostkę i jakieś zakażenie na ręce w dzikiej i zamglonej głuszy. Co mnie podkusiło żeby iść przez las, a nie dobrą drogą? Wtedy film się urwał. Straciłam przytomność

Rozdział 1 - Autumn leaves are falling already

 Lato przeminęło. Pierwsze liście już pożółkły. W mieście Aquacorde odbywały się pokazy pokemon. Wśród tłumów widzów była także Shayna ze swoim szarym Eevee'm.
Cztery lata temu na wakacjach w Kanto Shayna znalazła nieprzytomnego Eevee'go. Od zawsze chciała posiadać własnego pokemona, a teraz posiadała pokemona mogącego zamienić się w aż 8 ewolucji. Mimo to Eevee do tej pory nie ewoluował.  W czasie treningów polubiła gimnastykę i stała się jedną z najlepiej wysportowanych osób w mieście.  Aby ewoluować Eevee Shayna postanowiła wyruszyć w podróż.
Dzisiaj właśnie nadszedł dzień odbierania starterów. Profesor Sycamore powiedział, że po skończeniu drugiego dnia pokazów będzie wręczać startery, toteż Shayna czekała z niecierpliwością. Na arenie walczyła właśnie trenerka z Johto przeciwko Trenerowi z Sinnoh. Trenerka walczyła Quilavą oraz Espurrem przeciwko Shieldonowi i Misdreavusowi. Shayna żałowała, że już nie ma pokedexa, mogłaby wtedy znać dużo informacji o pokemonach na arenie. Wyglądało na to, że trenerka wygra. Po skończonej walce, którą istotnie wygrała trenerka nadeszła kolej na koleje 7. Dopiero gdy słońce już zachodziło pokazy na ten dzień się skończyły. Shayna zeszła z widowni i pobiegła z Eeveem do domu. Miała już swoją torbę przygotowaną do podróży. Chciała od razu po odebraniu startera wyruszyć w podróż. Wbiegła do domu i wzniecając huragan swoim biegiem przeleciała przez kuchnię krzycząc;
- Cześć mamo! Gdzie tata?! - i pobiegła do swojego pokoju. Przebrała się w swoją ulubioną tunikę i czarne leginsy, założyła swoje rolko-buty i zjechała na siedząco po barierce schodów. O dziwo Eevee cały czas za nią nadążał. W końcu już od kilku lat musiał za nią nadążać, więc nabrał w tym wprawy.
- Tata jest w przystani, wstąp do niego, na pewno będzie chciał się z Tobą pożegnać... Przygotowałam coś dla ciebie. - zaczęła mówić i wkładać w ręce "naelektryzowanej" euforią córce pakunki- Ciastka z kawałkami czekolady, cukierki dla Eevee i twojego startera, Szarlotka.... I to. - powiedziała wsadzając do kieszonki tuniki Shay małą paczuszkę. - Użyj tego gdy nie będziesz wiedziała, co zrobić. Jest to twoja nadzieja. - tu się trochę zatrzymała, po czym pomogła wsadzić córce wszystkie smakołyki do torby, w której były już ubrania, śpiwór i rozkładany namiot. Ledwo dopięła swoją torbę i pożegnała się z mamą.
 Uderzyła piętą w bruk jednym i drugim butem i z podeszew wysunęły się jej kółka. Był to najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostała. Buty wyglądały jak normalne i sznurowane ale miały wysoką podeszwę, z której wysuwały się kołka w aluminiowych wstawkach. Dostała je latem, kiedy odwiedziła swojego wujka w Hoenn. Był to jej ulubiony środek transportu.
Ruszyła w szybkim tempie przez oświetlane ostatnimi promieniami słońca miasto kanałów, a przynajmniej tak je nazywali turyści. Z wyuczoną gracją wymijała ludzi, żeby nikogo nie potrącić, ale rzadko jej to wychodziło. Gdy już dojechała do przystani znów uderzyła piętami, aby schować kółka i ruszyła biegiem w stronę błękitno-białej żaglówki taty. Jednym skokiem, wzbiła się w powietrze i robiąc salto wylądowała na statku.
- Witaj Shey- powiedział tata rozkładając ręce, żeby przytulić swoją jedyną córkę. W drzwiach kajuty pojawił się Umbreon taty niosąc w pyszczku pałeczkę z zawieszoną na niej srebrną obrączką - A właśnie, przygotowałem coś dla ciebie. Dzięki Umbreon - rzekł do pokemona biorąc z jego pyszczka prezent i wręczył go córce - Mam nadzieję, że pomoże ci to odnieść sukces. Dzięki niej odkryjesz w sobie nowy talent. A ta bransoletka... Sama się przekonasz. A teraz idź, bo ci wszystkie startery znikną - przytulił swoją córkę i włożył jej na prawą rękę bransoletę. Eevee'mu dał jagodę i przytulił jeszcze raz córkę. - Będziesz ze mnie dumny tato, obiecuję! - uściskała go i skoczyła na pomost - Chodź Eevee, na nas już czas! - Eevee pożegnał się z Umbreonem i skoczył za swoją trenerką. Ta tylko wysunęła kółka i ruszyła w podróż. A jej tata stał na statku z Umbreonem patrząc na odjeżdżającą w wielkiej prędkości córkę.
~~~~~~*~~~~~~
Już miałam wchodzić, gdy zobaczyłam biegnącego w tą stronę Crisa. Od razu widać po nim było, że też chce odebrać startera, dlatego posłałam mu wrogie spojrzenie i wbiegłam z Eevee do laboratorium profesora Sycamore. Znalazłam go w oszklonej hali, gdzie znajdował się mały park dla pokemonów. - Profesorze! Przyszłam odebrać startera i pokedex!  krzyknęłam wbiegając do parku.
- O, witaj Shey. Witaj Eevee. Dobrze, chodźcie wszyscy! - przywitał się ze mną i z kieszeni swojego fartucha wyjął błękitny ze srebrnymi akcentami pokedex. Oczy aż mi się zaświeciły. Wzięłam pokedex w rękę i przyjżałam mu się dokładnie. Był bardzo ładny. Zza fontanny przybiegło 6 pokemonów - Masz duże szczęście, ponieważ zgłosiło się do mnie wiele trenerów i musiałem poprosić profesor Juniper o pomoc w dostarczeniu starterów, dlatego też możesz wybrać startera spośród starterów z Unovy i Kalos. Oto i one - wskazał ręką na ganiające się wraz z Eevee'm pokemony. Przykucnęłam i wtedy z torby wypadła mi pałeczka, którą dostałam od taty. Przyjrzałam się jej dokładnie i jakoś tak przełożyłam między palcami. Jeden z bawiących pokemonów zbliżył i się i powąchał pałeczki. Zakręciłam jeszcze raz, ale trochę inaczej. - Fok-ko!- zapiszczał zachwycony. Złapał w pyszczek kijek i uciekł z nim - Ej!- krzyknęłam, ale gdy zobaczyłam, co chce zrobić, zaśmiałam się. Pokemon próbował podrzucić pałeczkę, aby też się obróciła, ale mu to średnio wyszło i pałeczka spadła mu na głowę. - Fokk! - zapiszczał z bólu i popatrzył na mnie troszkę żałosnym wzrokiem. Wzięłam go na ręce i się zapytałam - Chcesz iść ze mną? - A ten zapiszczał z uśmiechem w odpowiedzi twierdzącej - Profesorze, wybieram jego. -
- To Fennekin. Zresztą, zeskanuj go swoim pokedexem - też fakt! zapomniała o pokedexie! Nakierowałam go na pokemona;

Fennekin - ognisty pokemon-lis. Jego wielkie uszy mają za zadanie ochładzanie organizmu, przez co ich temperatura może osiągać nawet 200 °C. Ten pokemon bardzo stara się pomóc swojemu trenerowi, bywa także wybuchowy.
Potem zwróciłam się do Fennekina - Nazwę cię Fokko, pasuje ci?- pokemon się uśmiechnął -Dziękuję profesorze za wszystko.. - wtedy zobaczyłam, że w trakcie zapoznawania się z Fennekinem przyszedł Cris i wybrał jako swojego startera Tepiga. Wybiegłam przed laboratorium i już miałam ruszyć na zachód, gdy dogonił mnie Cris i złapał ręką za ramię. Odskoczyłam zaskoczona. - Eee, wiesz... Czy nadal jesteś zła na to, co się WTEDY stało? - popatrzył mi prosto w oczy, a ja wtedy coś poczułam. Odwróciłam wzrok od niego - Zastanowię się. Żegnaj. - ruszyłam przed siebie wysuwając kółka. On tylko za mną krzyknął - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! - ale ja się dziwnie czułam. Myślałam już o nim inaczej. Co to za uczucie? Czułam, że zaczerwieniły mi się policzki. Ale nie mogłam o tym myśleć musiałam się skupić na swojej podróży - Fokko, Eevee ruszamy!

// Witam wszystkich czytelników :3 Rozdział miał być wczoraj, ale coś kliknęłam i mi się wszystko usunęło xP Rozdział swoją długością nie powala, ale nie chcę wszystkiego w jednym rozdziale zdradzać. Obiecuję, że w tym miesiącu kolejny rozdział się pojawi! Miłego czytania!

Prolog

W wielkim pomieszczeniu, które przypominało laboratorium, a w istocie nim było zebrał się duży tłum. Po środku sali stała wielka oszklona klatka, w środku której znajdował się owalny kształt. Jeden z zebranych przycisnął kilka przycisków i zaczął nerwowo stukać w klawiaturę przed wielkim monitorem. W Szklanym walcu pojawiło się kilka iskier, kilka błysków. Jajo podniosło się w górę i poczęło świecić białym światłem.
-Tak! Udało się! Szef będzie zadowolony!- krzyknął jeden z naukowców, ubrany w bardzo bogate szaty. Padające światło na twarze naukowców zmieniło barwę na jasnożółte, potem na niebieskie, czerwone, zielone, różowe i czarne. W końcu w ciągle emanującym świetle jajo zmieniło kształt. Powoli pojawiły się nóżki, wielki puchaty ogon, mała, sympatyczna główka i długie, lisie uszy. Małe zwierzątko, które znajdowało się w klatce było z początku przerażone krzykami i wiwatami za szybą, które były pierwszymi odgłosami, jakie w życiu usłyszał.
- Nie bądź taki szybki Numba. Chciał błyszczącego i mogącego się zamienić w każdą ewolucją eevee'go, a my mamy na razie tylko błyszczącego eevee'go, więc nie widze żadnego sukcesu- powiedział inny naukowiec, siedzący w fotelu na podeście, który znajdował się w cieniu. Zszedł z fotela i nadal w cieniu odszedł. Pokemon siedzący na jego ramieniu zaskrzeczał złowrogo na potworka w tubie. Pokemon nie widział twarzy naukowca, ale jego głos zapadł już w pamięć. Na jego nieszczęście miał spotkać się z nim jeszcze nie raz. Reszta tłumu rozeszła się wracając do swoich spraw.
- Veeeee?...- stworek przekrzywił w zabawny sposób głowę i obserwował wszystkie istoty znajdujące się poza jego klatką. Nagle coś ni to zaburczało, ni to za kwiczało i pokemon poczuł w sobie uczucie, bardzo dziwne i niewygodne: głód.
- Oho, ktoś tu jest głodny? - . Numba przycisnął kilka przycisków, i szklana szyba podniosła się do góry - Spróbuj - podał stworkowi na grubej dłoni kilka ni to kulek, ni to jajek. Pokemon powąchał, dotknął językiem jednego z nich po czym ostrymi ząbkami złapał i począł gryźć. Coś mu skrzypnęło w mordce, czego bardzo się wystraszył i natychmiast to wypluł. Jednakże poczuł bardzo przyjemny zapach, a i smak, o którym nie wiedział jeszcze, że się tak nazywa, wydawał się znośny. Ponaglany kwiczeniami ze środka, sięgnął po jedzenie po raz kolejny,  i coraz bardziej łapczywie zjadł wszystkie skrzypiące "chrupki" jak to nazwał właściciel grubej dłoni. Stworek oblizał mordkę aż do noska. Jakieś dziwne uczucie kazało mu szeroko otworzyć mordkę i wydać dziwny jęk.
- No dobrze, choć pokażę ci coś - naukowiec wziął małego stworka na ręce i ruszył korytarzem ze śpiącym już pokemonem. Mijali wiele drzwi, lecz nagle jedne z nich otworzyły się, a na korytarz wypadł wściekły pokemon. Ciało jego było długie i niebieskie, morda otwarta i oczy pełne nienawiści. Widząc kompletnie zdziwionego naukowca ryknął przeciągle i z jego pyska polała się woda, hektolitry wody. Wystraszony i zagubiony w sytuacji stworek, który jeszcze chwile temu smacznie spał na rękach mokrego teraz naukowca skoczył w powietrze, lecz jego lot zakończył się w mokrej i zimnej wodzie. Kolejna rzecz, dowodząca jak mało stworek wiedział o świecie. Jednak sytuacja pogorszyła się. Drzwi na końcu korytarza otworzyły się, a woda wypłynęła nimi na zewnątrz, porywając ze sobą małego pokemona i wściekłego węża, który atakując powiększał ogrom tej "mokrej i zimnej" wody. Stworek na darmo piszczał w niebo głosy, nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Był tylko wściekły wąż, którym wszyscy się zajęli. A woda porywała naszego małego bohatera coraz dalej ze sobą. Nagle ziemia obniżyła się i przestraszony stworek wpadł do jeszcze większej wody płynącej jeszcze szybciej. Pokemon był coraz bardziej zmęczony, a ratunku widać nie było. Jakaś wrodzona intuicja kazała mu machać łapkami. Z początku wychodziło mu to niezdarnie i z boku mogło się wydawać to śmieszne, jednak pokemonowi nie było do śmiechu. Przed sobą nagle zobaczył zakręt. Woda uderzała o brzeg i to samo zrobiła z małym pokemonem, który już nic więcej nie pamiętał.

**************
- Mamo, chodźmy już! Tata pewnie czeka w przystani, a ty nie wiesz, w którym kapeluszu ci ładniej. Zawsze masz taki problem, a potem wybierasz ten swój ulubiony, czerwony ze złotą wstążką! -
 - No już idę, masz rację najładniej mi w tym czerwonym-


Lato w Kalos było w pełni. Słońce było już wysoko, gdy z jednego z domów w mieście Aquacorde mama z córką wyszły w kierunku przystani. Przystań była najmilszym miejscem w mieście, ponieważ tutaj znajdowała się wieża widokowa oraz długa aleja porośnięta drzewami. Przycumowane były tutaj również statki mieszkańców oraz gości wodnego miasteczka, tak je bowiem nazywano, gdyż całe miasto było poprzecinane kanałami i można było się po nich wygodnie przemieszczać.
Po jednej z przycumowanych łodzi chodził nerwowo mężczyzna w średnim wieku. Łódź była niedużą żaglówką. Na rufie siedział nie duży czarny pokemon z żółtymi okręgami.
- Eeeon! - zamruczał pokemon
- W końcu jesteście, już się martwiłem czy nie wysłać po was umbreona.- odezwał się mężczyzna.
- Ale już jesteśmy, tylko mama oczywiście nie mogła wybrać kapelusza - mruknęła dziewczynka w odpowiedzi. Mężczyzna zaśmiał się basowo.
-Ehh Shayna dorastasz. Już niedługo będziesz mogła wybrać swojego pierwszego startera. Ale teraz wsiadajcie, czas w drogę!
Wszyscy pasażerowie zajęli miejsca na statku. Rodzice dziewczynki wypuścili wszystkie swoje pokemony. Znajdowały się tam : lisek z kilkoma ogonkami, szary duszek oraz dwa pokemony w wodzie - duża, biała foka oraz pokemon przypominający plezjozaura.
- Tatuś, mogę płynąć na grzbiecie Laprasa? -
- Nie, pozostań na statku, tu jest bezpieczniej.-
- Ale mi nic nie będzie! -

Płynęli długo. Pierwszy, drugi dzień, potem trzeci. Kolejne dni mijały spokojnie. Na tyle spokojnie, że ojciec Shayny dał się w końcu przekonać i pozwolił córce podróżować obok jachtu, na grzbiecie Laprasa. Nie mógł w końcu pozwolić, żeby jego jedyna córeczka nudziła się na wycieczce, na którą czekała od tak dawna i planowała godzinami. Shayna była zachwycona. Kiedy tylko zeszła z pokładu i usiadła na muszli wodnego Pokemona, na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Od tej pory już do końca rejsu więcej czasu spędzała na pływaniu z Laprasem, niż na łodzi. Czasami ubierała strój kąpielowy i płynęła z Dewgongiem obok Laprasa. Na pokład wracała praktycznie tylko wtedy, gdy trzeba było coś zjeść lub wreszcie położyć się spać. Jednak co wieczór starała się przebłagać rodziców, by pozwolili jej płynąć z Laprasem trochę dłużej, przynajmniej na tyle długo, aż wszystkie gwiazdy pojawią się na niebie. Zgodzili się ostatniego dnia podróży. Shayna aż zaniemówiła, gdy tysiące gwiazd zabłysnęło nad nią i jednocześnie pod nią, odbijając się w falującej spokojnie tafli morza. W oddali widniał już zarys lądu. Duża zatoka otwierała się przed nimi, zupełnie jakby Kanto rozkładało przed swoimi gośćmi ramiona, witając ich serdecznie.
 -Kanto - szepnęła Shayna, wstając i opierając się o szyję Laprasa, by na sam koniec podróży nie zaliczyć niespodziewanej kąpieli w słonej wodzie.
- Mamo, tato, to Kanto! Jesteśmy na miejscu! -
Tę noc Shayna spędziła w niespokojnym śnie. Emocje oraz radość, iż jest w Kanto sprawiły, że obudziła się wcześniej od rodziców. Nagle dobiegł ją głos z daleka. Jakiś pisk. Shay wybiegła na pokład. Przywitał ją Umbreon, który siedząc na rufie wsłuchiwał się w odgłosy. Nagle skoczył w powietrze lądując miękko na piasku i pobiegł w górę rzeki, u ujścia której zacumował statek.
- Umbreon! -
Pokemon biegł dalej, aż zniknął za zakolem rzeki. Shay po cichu weszła do sterowni kapitana i wzięła jeden z pokeballi i tak samo na palcach wyszła. Stanęła przy rufie, ściągnęła buty i wskoczyła do wody. Woda nie była głęboka i uderzyła w dno, jednak nic się jej nie stało. Rzuciła pokeballem w górę;
-Lapras, potrzebuję twojej pomocy!-
Z pokeballa pojawił się Lapras zdziwiony brakiem rodziców Shay.
- Słyszałam jakieś piski, a potem Umbreon pobiegł w górę rzeki musimy ich znaleźć - tłumaczyła dziewczynka wdrapując się na grzbiet Laprasa - Płyńmy!
Po kilku zakrętach w miarę płytkiej rzeki przed nimi ukazała się rozległa plaża a jednym z brzegów stał Umbreon, a u jego stóp leżało coś szarego. Nie poruszało się. Lapras podpłynął do brzegu, a dziewczyna przyzwyczajona do podróży na pokemonie zgrabnie zeskoczyła, po czym podbiegła do Umbreona.
- Oddycha?- popatrzyła na pokemona, a tamten pokiwał głową- weźmy go na statek, tata na pewno ma jakieś czerwone jagody-
Dziewczyna wzięła szarego futrzaka i wsadziła do na grzbiet Laprasa, po czym sama wdrapała się na muszlę wodnego pokemona. Umbreon z gracją wskoczył obok Shay. Gdy byli w połowie drogi, stworek na rękach Shay otworzył oczka i zaczął odkaszliwać wodę. Shay zaczęła palcami przeczesywać futerko.
-Veee?- niewyraźnie pisnął stworek. Za ramienia dziewczyny stworkowi przyglądał się Umbreon.
-Shayna!- dziewczynka zdezorientowana popatrzyła w stronę, z której dochodził głos. Nie zauważyła, kiedy Lapras zbliżył się do jachtu - Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyczał tata Shay. Umbreon najwyraźniej zirytowany skoczył z muszli Laprasa, chwycił futrzanego pokemona  i wylądował przed zirytowanymi rodzicami - Co to....- mężczyznie zawiesił się głos, gdy zobaczył dobrze znanego sobie pokemona, lecz w innych kolorach - Toż to jest Shiny Eevee! A więc dlatego! Właź Shay, Eevee jest w złym stanie... - mężczyzna odwrócił się na pięcie i wszedł do kajuty kapitana. Szperał nerwowo coś w szufladach, aż w końcu wyjął małe, płaskie pudełeczko. W pudełeczku okazała się być maść. Tata Shay wysmarował brzuszek pokemona przezroczystą maścią
- A teraz weź go do swojej kajuty i połóż w łóżku. Musi odpoczywać w spokoju. Najlepiej niech zostanie z nim Umbreon. - tata najwyraźniej nie był zadowolony z całego zdarzenia i o czymś myślał. Zamknął Laprasa w pokeballu i poszedł do kajuty kapitana.
Shayn zrobiła tak, jak powiedział jej tata. W myślach nie mogła sobie przypomnieć, co to Eevee. Wyszła z pokoju i poszła na plażę. Gdy wróciła po dniu pływania, całkiem zapomniała o nowym pokemonie. Wchodząc do pokoju pierwsze co ujrzała to Umbreona i Eevee'go na dywanie.
- Veeee...?-